Dzisiaj chciałabym naświetlić powód, dlaczego w nauczaniu języka obcego małych dzieci (do 6 lat) tak ważne jest „zanurzenie” w języku oraz o tym, że „ apple pie” to nie „szarlotka”, czyli dlaczego naturalne przyswajanie języka obcego jest bardziej efektywne od nauki podręcznikowej skupionej na wkuwaniu słówek i regułek gramatycznych.
W poprzednim blogu wyjaśniłam, dlaczego w Musical Babies zaczynamy uczyć dzieci od 6 miesiąca życia, kiedy dziecko jeszcze nie mówi. Przyjęło się, że najlepszym wiekiem do rozpoczęcia nauki języka obcego jest wiek przedszkolny, czyli ok 3-5 lat. Niestety nic bardziej mylnego. W tym wieku dziecko posiada już usystematyzowany zasób języka ojczystego i przez uczenie się języka obcego niejako „podkłada” język obcy pod znane mu już znaczenia w swoim języku. Taka akwizycja języka jest oczywiście efektywna, ale można to zrobić jeszcze lepiej i bardziej naturalnie. Nie zawsze bowiem każde słowo ma swój idealny odpowiednik w tym drugim języku, nie każdy zwrot można literalnie przetłumaczyć zachowując jego niuans znaczeniowy. Na przykład nie ma odpowiednika na przytoczony w tytule „apple pie” w języku polskim, bo to bynajmniej nie szarlotka. Polska szarlotka podobnie nie ma odpowiednika w języku angielskim. „apple pie” to apple pie, a „szarlotka” to szarlotka- i tyle. Można je opisać, ale nigdy znaleźć dokładny odpowiednik. Tak samo jest z polskimi pierogami, kotletem schabowym, arabskim daniem o nazwie gyros czy greckimi tatzikami.. To jest ten niuans i właśnie na tym polega prawdziwe przyswojenie języka obcego. Po to, aby dziecko w przyszłości posiadało właśnie taką czujność językową potrzeba zacząć jak najwcześniej, tak naprawdę najlepiej od urodzenia. Dzieci dwujęzyczne, które uczą się obu języków w tym samym czasie, mają niezwykle plastyczny umysł i umiejętność uszeregowania poznanych treści. Uczą się dwóch języków naturalnie, z jego odmienną wymową, innym sposobem tworzenia zdań, czy gramatyką- przypuszcza się, że mają dwa podzbiory językowe i dobierają wyrażenia w zależności od potrzeby. Nie „podkładają” obcego systemu na już znany-ojczysty. Dla nich „apple pie” nigdy nie będzie „szarlotką”. Takie dzieci mają także niezwykłą łatwość w późniejszym przyswajaniu następnych języków obcych, ze względu na fakt, że mają dobrze wykształcone procesy myślowe, logiczne i analityczne- bo przecież od początku musiały używać tych umiejętności w odniesieniu do dwóch jednocześnie poznawanych, najczęściej diametralnie różniących się od siebie systemów językowych.
Można zatem uczyć języka począwszy od przedszkola tradycyjnie, siedząc na podłodze i „tłukąc” język poprzez karty obrazkowe, książeczki i sporadycznie jakąś banalnie łatwą piosenkę. Skupiać się na słówkach, które są dla dzieci dosyć abstrakcyjne. Ale można także uwrażliwiać na obcy język znacznie młodsze dzieci w taki sposób, aby one nie zdawały sobie z tego sprawy, nie miały bagażu emocji związanego z procesem uczenia się. Robić to tak jak mama, która bawi się z dzieckiem przy okazji wprowadzając go w arkana ojczystego języka, niejako mimowolnie. Pamiętajmy, że dzieci pozbawione są motywacji nauki języka obcego; one w odróżnieniu do nas -dorosłych nie postrzegają potrzeby nauki ze względu na lepszą pracę, umiejętność dogadania się czy oglądania filmów w oryginale. Dla nich nauka jest w rzeczywistości czystą abstrakcją. I tak bezwzględnie powinno być! Bo naturalnie maluchy poznające własny język także robią to po prostu naturalnie, oczywiście chcąc się porozumiewać, ale nie zdają sobie z tego przecież sprawy. Małe dzieci nie potrzebują realizować jakiegoś planu edukacyjnego w celu osiągnięcia zamierzonego efektu, tak jak często my-rodzice oczekujemy od zajęć. Dzieci mają po prostu bawić się i poznawać język obcy w sposób jak najbardziej zbliżony do poznania języka ojczystego, uwrażliwić się na język -właśnie bez potrzeby tłumaczenia sobie nowych treści na znany już język, ale naturalnie przyswoić go sobie jako odrębny system z jego charakterystyczną wymową, leksyką i strukturą. Także wykształcić jak najbardziej pozytywne nastawienia do nauki w ogóle. Absolutnie nie wolno pozwolić, aby dziecko zniechęciło się, znudziło „nauką”, ponieważ taki stan może nieść za sobą poważne konsekwencje w przyszłości. Zatem jako autorka metody Musical Babies zawsze podkreślam, że pierwszorzędną rolą nauczyciela maluchów jest zmiana sposobu myślenia o nauczaniu języka obcego tej grupy wiekowej- powinien on tak naprawdę przyjąć inny tytuł- powinien stać się „prowadzącym”, a nie nauczycielem w stricte tego słowa znaczeniu. Prowadzący bowiem zabiera dzieci we wspaniałą, pełną pozytywnych wrażeń podróż do krainy języka obcego. Takie „podróże” zapadają na długo w pamięci dziecka i należy pamiętać, że ilość przyswojonego materiału jest o wiele mniej istotna niż jego jakość. Nie liczba słówek jest kluczowa w nauczaniu małych dzieci, ale ich trwałość w pamięci i umiejętność użycia konkretnych słów w odpowiedniej sytuacji. Na tym bowiem polega podstawowa cecha komunikacji, a przecież po to właśnie uczymy dzieci. Nawet, jeżeli dziecko z zajęć -podróży zapamięta tylko trzy słowa, ale po długim czasie będzie je nadal w stanie odtworzyć, to właśnie to jest nadrzędnym celem procesu poznawczego. Podczas gdy prowadzący Musical Babies przynosi na zajęcia prawdziwe ziemniaki do powąchania i dotknięcia, trzęsącą się galaretkę, w którą można włożyć palec, czy spuszcza z parapetu jajko- robi to właśnie w tym celu- bo te parę słówek zapadną dzieciom na zawsze w pamięci- to bezpośredni efekt tzw. postrzegania polisensorycznego czyli wszystkimi zmysłami- słuchu, węchu, czucia, ruchu. Bo tylko w taki sposób uczą się dzieci. Wszystkimi dostępnymi zmysłami, które odpowiednio stymulowane przynoszą całościowy, końcowy i co najważniejsze trwały efekt oraz niosą ze sobą radość z obcowania z językiem obcym i chęć do następnych, wspaniałych, językowych podróży.
29 maja 2022
Anna Rattenbury